Low-waste, oznaka wysokiego światopoglądu, czy przejaw złego gustu i zacofania?
Mam w oczach taki obrazek. Moja babcia myjąca plastikowe reklamówki, aby użyć je ponownie. Przerabiająca stare ubrania na ścierki, myjki. Rozcieńczająca płyn do mycia naczyń, myjąca naczynia w dwóch napełnionych wodą miskach (bez bieżącej wody). Jedna na mycie naczyń, druga na ich płukanie. Jeśli miałabym pomyśleć kto na drodze mojego życia wpoił mi szacunek dla przedmiotów, świata, który nas otacza, przyrody i mądrego życia, które z wdzięcznością podchodzi do tego co ma – to mam w pamięci dwie ważne osoby i jestem im za to niezwykle wdzięczna. Dzięki temu w moim dorosłym życiu podejmowanie decyzji dotyczących tego, jak żyję było zdecydowanie prostsze. Nie kosztowało mnie wiele przestawienie się na kompostowanie odpadów, na pieczenie własnego chleba, używanie wielorazowych rozwiązań, wielorazowych pieluch, chusteczek, ścierek, wreszcie na robienie własnych preparatów czyszczących czy piorących – to była kontynuacja tego, co w dzieciństwie zostało mi wpojone.
Wiem jednak jak trudno znaleźć w sobie siłę i determinację, aby założenia świadomego konsumpcjonizmu, low-waste czy zero-waste wprowadzić w życie. Wiem, o ile łatwiej jest żyć w ten sposób, jeśli mamy w pamięci przypadki bliskich, którzy wyznawali podobne wartości. Nie chodzi już nawet o to, aby najmłodsi dostawali od nas szczegółowe szkolenia na temat tego co i jak robić – wystarczy obserwacja. Myślę, że każda zmiana w tym kierunku, każda nawet najdrobniejsza sprawi, że nasze dzieci będą żyły w lepszym świecie i co ważne, będą w nim żyły w pełni komfortu.
Jak broni się mózg?
Komfort to w ogólnym zarysie zespół naszych przyzwyczajeń, może bardziej sposób w jaki zespół naszych przyzwyczajeń i oczekiwań komponuje się z zastaną przez nas rzeczywistością. Nasze przyzwyczajenia, to scenariusz życia do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni, w jakim zostaliśmy wychowani, jaki obserwowaliśmy, jaki został nam wpojony, jakim posługiwali się nasi najbliżsi.
Oczekiwania natomiast to projekcje, także te wpojone, które są zespołem naszych wyobrażeń dotyczących przyszłego życia. Tutaj znajdziemy szerokie pole potrzeb, tych wypływających z nas i tych które zostały nam zakodowane, obrazami szczęśliwych rodzin w telewizji, scenariuszami bajek, reklam, seriali, czy tzw. zerkaniem zza płota na to, jak żyje się sąsiadowi, koledze ze szkoły. Co ważne – nigdy nie oczekujemy od życia mniej, niż wynika to z naszych przyzwyczajeń. Instynkt pcha nas do tego, aby iść do przodu…
Te dwa bieguny: przyzwyczajenia i oczekiwania tworzą wypadkową naszego komfortu, w dużym skrócie progu zadowolenia z życia materialnego.
Jest to potężny argument za postawą low-waste, życiem wolniejszym i uważniejszym, a w szczególności świadomym konsumpcjonizmem. Często dbamy o to, aby naszym dzieciom niczego nie brakowało, chcemy dać im rzeczy najlepsze, najnowsze. Warto jednak pamiętać, że nasze wybory staną się fundamentem na jakim dzieci budują oczekiwania co do swojej przyszłości. I tak, trudniej będzie w życiu dorosłym uzyskać zadowolenie, jeśli w dzieciństwie mieliśmy wszystko na wyciągnięcie ręki. Ten standard dzieciństwa, jest zawsze punktem wyjścia naszych oczekiwań, z rozpędu chcemy więcej.
Chcę i potrzebuję
Umiejętność rozpoznania czym są nasze pragnienia i potrzeby, to w mojej ocenie pierwszy poważny krok do świadomego życia. Drugim jest umiejętność obrony przed nieuczciwymi praktykami kształtowania pragnień.
Potrzeby to wszystkie czynniki jakie gwarantują nam zdrowe i bezpieczne życie. Na kształtowanie naszych potrzeb wpływ mają nasze przyzwyczajenia, pragnienia natomiast to sfera, którą aktywnie kształtują oczekiwania. W prostszym ujęciu, pragnieniami nazywamy strategie osiągania naszych oczekiwań, Potrzebami natomiast strategie, które gwarantują nam życie w komforcie i bezpieczeństwie. Jak nietrudno zauważyć nasze potrzeby wynikają w prostej linii z tego, w jaki sposób zostaliśmy wychowani, jaki fundament został dla nas przygotowany lub jaki kształtowaliśmy samodzielnie.
Pierwotne potrzeby fizjologiczne, takie jak potrzeby związane z zaspokojeniem głodu pragnienia, choć uniwersalne dla każdego nie manifestują się w ten sam sposób.
Przez większość mojego dzieciństwa w moim domu jadało się białe pieczywo. OK, zdarzało się, że gdzieś tam przemknęło ciemniejsze, ale jednak taki był mój wzorzec pieczywa. Moja potrzeba związana z pieczywem wynikająca z przyzwyczajenia. Bardzo trudno było mi się przestawić na “zdrowszy rodzaj pieczywa”, w bólach spożywałam każdy kolejny posiłek bo w żaden sposób nie przypominał tego znanego mi dobrze – dobrego, białego i chrupiącego chlebka. Zaczęłam piec własny chleb na zakwasie, moje dzieci zaakceptowały ten fakt już po kilku miesiącach, mi ten moment akceptacji udało osiągnąć się dopiero (sic!) po 4 latach. Dopiero po tym czasie ta strategia stała się moim oczekiwaniem. Tyle czasu zajmuje zmiana przyzwyczajeń i oczekiwań, korekta potrzeb i pragnień. Warto więc świadomie kształtować je w naszych rodzinach już od początku.
Możliwe, że przyszłemu pokoleniu, pokoleniu naszych dzieci będzie łatwiej niż nam, obecnym rodzicom. Szczególnie tym, którzy wychowywali się w miastach. My wychowywani byliśmy często w poczuciu, że musimy chcieć więcej. Musimy posiadać i pracować na to posiadanie. Że komplet białych kanap, garderoba i kilka par butów sprawi, że będziemy lewitować 20 centymetrów nad ziemią :). No nie do końca, większość z nas już wie, że nie tędy droga.
Wielorazowe rozwiązania dla rodziny
Jeszcze dobre kilka lat temu korzystanie z pieluch wielorazowych było pewnego rodzaju fanaberią budząca zaskoczenie. Pamiętam kilka sytuacji w których ktoś zwracał mi uwagę na to, że bez sensu utrudniam sobie zycie, że to nie higieniczne :), hitem mojego doświadczenia była natomiast sytuacja, kiedy jedna z osób zapytała mnie czy to dlatego że nie stać mnie na pampersy. Było to jednak jakiś czas temu. Choć i dziś słyszę wiele zabawnych, ale i przerażających historii, w których tle pobrzmiewa ta niechęć do złego i brudnego wielorazowego.
Mamy głęboko zakorzenioną obciachowość wielorazowego. Nie po to nasi rodzice urabiali się po łokcie, żeby zmienić tetrę na pampersa, żebyśmy my teraz do tego wracali. Postrzegamy społeczne wielorazowość, jako pewnego rodzaju zapuszczenie. Chcielibyśmy odciąć od siebie wszystkie wstydliwe aspekty naszej fizyczności, jest jakieś takie straszliwe tabu związane z zupełnie ludzkimi behawioralnymi elementami naszego istnienia, od których za wszelka cenę chcemy się odciąć – tylko po co.
Pozwolę sobie przytoczyć przykład kontrowersyjnej plamy.
Od razu zaznaczę, że nie jestem zbyt przykładną panią domu. Punktem honoru nigdy nie był dla mnie błyszczący czysty dom, śnieżnobiałe pranie i odprasowane kołnierzyki. Potrafię zasnąć wiedząc że mam bajzel, że w kącie zalegają hałdy nieposkładanego prania nie mówiąc już o praniu samym.
Plama na ubraniu nie spędza snu z moich powiek i zawsze byłam bardzo głęboko zdziwiona tym jak wielkie budzi emocje. Nie oceniam ludzi na podstawie tego, że brakuje im guzika od koszuli, mają plamę na bluzce, czy że mają brudne buty. Po prostu.
Nie owijam moich dzieci w folię spożywczą na czas spożywania posiłków i liczę się z tym, że ubrania które noszą służą do tego, aby je nosić i używać, że nie są eksponatami muzealnymi. Najważniejsze jednak, że plama na ubraniu nie zmniejsza dla mnie jego funkcjonalności, w takich bowiem kryteriach oceniam przedmioty, w kategoriach użyteczności. No dobra, mamy kilka takich jak w każdym domu, które są gatunkiem chronionym, zakładanym na TE OKAZJE. Ale w ogólnym rozrachunku dzieci się zwyczajnie brudzą, brudzą siebie, brudzą ludzi wokół, takie życie. Bardzo atawistycznie reaguję na chemię. Czuję, że mój organizm się przed nią broni, nie używam. Używałam kiedyś, w myśl zasady, że wystarczy zalać i spłukać – dziś rozumiem, jak bardzo filtrować trzeba każdą informację jaka do nas trafia. Nie stosuję więc drastycznego odplamiania, owszem stosuję – jeśli pamiętam łagodne formy odplamiania, ale to była dla mnie zawsze tajemna sztuka organizowania czasem, której już chyba nigdy nie posiądę. Nie wiem jak udaje się to innym 🙂 podziwiam i szanuję. Ja nie umiem. W związku z tym mieliśmy i mamy plamy. Plamy duże i plamy małe. Plamy szarawe, kontury plam, plamy kubistyczne, impresjonistyczne. Plamy samotne i podróżujące z rodziną. Czasami udawało nam się ubrać tak, że nasze plamy zgrywały się i kształtem i kolorem. Zauważyłam jednak, że plama jest wysoce społecznie frapująca. Nie potrafię wyrzucić poplamionego ubrania, jeśli nadal jest funkcjonalne i owszem rozumiem, że wyjście w poplamionej odzieży na rozmowę o pracę, czy inną sytuację formalną nie jest w dobrym guście, ale zupełnie nie dotyka mnie krytyka podczas zwykłego dnia.
Gdy zaczynałam przygodę z domowymi proszkami do prania wiele osób pytało mnie czy dopierają. Nie jestem wielkim znawcą, stosuje je dopiero od pół roku, ale nie widzę żadnej, ale to żadnej różnicy. A czy dopierają? Ja nie wiem co to znaczy. Tak rzeczy są czyste, co nie oznacza, że nie mają plam. Aby wywabić plamę, taką jaka najczęściej pojawia się w moim domu, czyli taką suchą, samotna i zapomnianą 🙂 taką którą trzeba rozerwać, żeby zajrzeć jej w oczy hahaha potrzeba czegoś więcej niż eko proszek, nie widziałam i najczęściej nie widzę jednak potrzeby, żeby z plamami walczyć aż tak zażarcie – to jak sądzę kwestia bilansu ekonomicznego, który każdy wykonuje zgodnie ze swoimi potrzebami i oczekiwaniami.
Trudno robić rzeczy inaczej niż wszyscy, ale myślę że warto. Swoją drogą to bardzo wspierające, zobaczyć że ktoś także korzysta z podobnych rozwiązań lokalnie.
Pamiętam jak pojawiałam się w marketach z firankowymi workami na warzywa. Pamiętam pierwsze rozmowy przy kasie, pytania o to “co ja mam z tym zrobić” nie są to miłe chwile kiedy wszyscy patrzą na nas jak na wariata 🙂 ale co nam szkodzi.
Obecnie takim nowym obciachem są chusteczki wielorazowe. Rozwiązanie, które dla większości ludzi kojarzy się z brakiem higieny. No bo jak to tak :).
Osobiście uwielbiam chusteczki wielorazowe na mokro. Szczególnie teraz, gdy nadchodzi kolejna fala przeziębień, podziębień, katarków dużych i mniejszych, widzę jak wiele zmienia wielorazowość. Staram się wypierać chusteczki, serwetki, ręczniki papierowe na rzecz ścierek bawełnianych, tetrowych myjek, bawełnianych chusteczek. Używam ich najczęściej na mokro, dzięki temu raz dwa doprowadzam małe buźki, rączki czy noski do porządku. Ich waga jest tak nieznaczna, że argument dodatkowego prania do mnie nie przemawia, w pralce zawsze znajdzie się dodatkowe miejsce.
Wielo-lajf dla każdego
Kilka prostych sposób na low-waste we własnym domu:
- pieluchy wielorazowe (Trochę wprowadzenia: http://www.mamoza.com.pl/2018/04/projekt-wyprawka-pieluchy-wielorazowe.html)
- chusteczki wielorazowe (https://www.facebook.com/commerce/products/2479328562121731/)
- worki na warzywa, owoce
- tekstylne torby na zakupy
- wielorazowe płatki kosmetyczne
- ścierki kuchenne na mokro z tetry
- myjki wielorazowe
- wielorazowe wkładki laktacyjne
- kubeczki menstruacyjne
- wielorazowe słomki
i dużo, dużo więcej.
CHUSTECZKI WIELORAZOWE jak i do czego używać:
1. Chusteczki na mokro do pupy dziecka
Jeśli masz w domu stare tetry wystarczy, że potniesz je na mniejsze, poręczne części. Przed użyciem zwilżasz ciepłą wodą i tylko wodą, po użyciu dokładnie płuczesz i pierzesz. Do ponownego użycia.
Tetrowe u mnie sprawdzały się bardzo, bardzo dobrze.
2. Chusteczki do zakatarzonych nosków.
Na sucho delikatne tkaniny i chusteczki małych rozmiarów.
Na mokro stosuję tkaninę bawełnianą o różnych gramaturach, w zależności od zadania.
3. Chusteczki na mokro do mycia buziek i łapek.
Najlepsze na mokro z tetry lub z bawełny o luźniejszym splocie.
4. Myjki, czyli zamiast gąbki. Miękki np. frotte bawełniane.
5. Ścierki kuchenne lub “do kurzu” – tetra doskonale się sprawdza.
Chusteczki wielorazowe szyte w mojej pracowni znajdziecie tutaj: https://www.facebook.com/commerce/products/2479328562121731/