Opublikowano Dodaj komentarz

4 serie polskich filmów przygodowych, które warto pokazać młodszym dzieciom

4 filmy przygodowe dla dzieci

W rodzicielstwie nie udało mi się uniknąć skaczących ludzików, wrzeszczących, kręcących się w kółko, poruszających za szybko, gadających pierdoły i atakujących gałki oczne wszystkimi wrażliwymi barwami. Czasami wydaje mi się, że większość popularnych „bajek” powstało głównie po to, żeby mnie zniszczyć. No ale… nie popadam w przesadny puryzm. Staram się natomiast wybierać dla dzieci takie treści, które nie tylko poszerzają ich doświadczenie (na temat realnych, rzeczywistych problemów, faktów, historii), ale także które swoją forma uczą ich cierpliwości, koncentracji no i dają szansę pomyśleć CO SIĘ TU WŁAŚCIWIE DZIEJE. Format rozrywkowy, dzisiejszy, czy to adresowany do dzieci, czy dorosłych, jest tak naszpikowany bezsensowną akcją, że zwyczajnie nie daje pola do analizy tego materiału. Ja po obejrzeniu programu rozrywkowego jestem kłębkiem nerwów, co ma powiedzieć organizm bez ukształtowanej skorupki. Dlatego polecam wam z całego serca serie przygodowe, które lubimy i które sprawdziły się w towarzystwie 5 i 3 latka oraz mamy.

Filmy w zasadzie można uznać za wyprodukowane w PL, choć część powstała we współpracy. Czytam teraz np. o Sagali. No ale, ważne że gdzieś tam w naszym bezpośrednim kontekście kulturowym.

Polskie filmy przygodowe wydane w seriach, które polecamy:

1.Nela Mała Reporterka

Książki i filmy są u nas wielkim hitem od lat.

Link do serii na VOD TVP: https://vod.tvp.pl/website/nela-mala-reporterka,13364434
Strona Neli: https://sklepfilmowy.pl/

2. Janka
15 odcinków

Link do pierwszego odcinka na cda: https://www.cda.pl/video/576726890

3.Tajemnica Sagali
14 odcinków w sumie – fajny, fajny.

Link do pierwszego odcinka: https://www.cda.pl/video/281396294

4.Magiczne drzewo
Bardzo ciekawa historia powstania książek, serialu i filmu (https://pl.wikipedia.org/wiki/Magiczne_drzewo)
W sumie chyba 10 odcinków i 2 filmy pełnometrażowe. No i około 11 książek.

Link do odcinka BRACIA: https://www.cda.pl/video/293137819

Inne odcinki i filmy także na cda.

Opublikowano Dodaj komentarz

Bomby wodne – idealna zabawa na gorące dni

bomby wodne

Fajna aktywność dla dzieci na upalne i ciężkie do przeżycia dni. Wielorazowa alternatywa dla balonów z wodą – jak się trafi może nawet recyklingowa. U nas gąbka była nowa z okazji wymiany wyłożenia wózka dla nowej latorośli. Zostało mi trochę gąbki, którą pocięliśmy w paski.  Wykorzystać do tego celu można zalegające wypełnienie łóżeczek niemowlęcych, wkłady do wózka, wszystko co gdzieś tam gąbkę tapicerską posiada. Stare gąbki lub ewentualnie zaopatrzyć się w nowe. Gdzieś rzuciło mi się w oczy (może allegro) że można kupić taki odpad gąbkowy za małe pieniądze – nie drążyłam jednak tematu.
 

Co będzie potrzebne

Po pierwsze wspomniana gąbka. Potrzebujemy pasków chłonnej gąbki o dowolnej długości i grubości – nie ma to większego znaczenia. Na nasze bomby wodne wykorzystaliśmy około 10-15 sztuk pasów.

wykonanie bomby wodnej

Zbieramy pasy i za pomocą sznurka mocno przewiązujemy w połowie. To da nam efekt pompona.

zamiast balona z wodą
bomby wodne dla dzieci

I to by było na tyle. Bomby wodne gotowe. Teraz wrzucamy do napełnionej wodą miski i można zaczynać dziką zabawę.


bomby wodne

Opublikowano Dodaj komentarz

Budowanie wyobrażenia dużych liczb, czyli jak zacząć naukę liczenia z przedszkolakiem

nauka liczenia

Budowanie wyobrażenia dużych liczb, czyli jak zacząć naukę liczenia z przedszkolakiem

O ile liczenie do 10, czy 20 nie nastręcza większych problemów (w gruncie rzeczy zawsze, jak w przypadku każdej nowej nomenklatury liczy się ilość powtórzeń przy jednoczesnym budowaniu wyobrażenia, czyli spajania pojęcia z jego odniesieniem), o tyle zbudowanie wyobrażenia liczby będącej zwielokrotnieniem dziesięciu lub stu stanowi już dla dziecka barierę percepcyjną. Najważniejsze dla szybkiego złapania mechanizmu jest zbudowanie wyobrażenia ilościowego. W przypadku liczenia do 20 nie ma z tym większego problemu, a naszym głównym punktem odniesienia są zwykle paluszki – sztuk 20. Dlatego łatwo dziecku wyobrazić sobie z jakim konkretnie zbiorem odniesień ma do czynienia – a to ważne, ważniejsze nawet niż umiejętność późniejszego nazwania tak określonych ilości. Z naszego doświadczenia wynika, że opanowanie liczenia do 20 wraz z budowaniem wyobrażenia dużych liczb bardzo szybko eskaluje postępy w liczeniu – sprawia, że proces nauki jest przyjemny i dobrze skojarzony – POLECAM.

POMOCE NAUKOWE – czego potrzebujesz

Korzystałam z wielu budżetowych pomocy naukowych i nie, liczydło nie zdaje w tym procesie egzaminu. Liczydło wykorzystacie do procesu dziesiętnego – owszem. Aby jednak zbudować wyobrażenie zwielokrotnionych dziesiątek i setek liczydło nie zdało egzaminu. Nie będę już nawet dokładnie omawiać takiej ukrytej i bardzo naturalnej motywacji, tzn. jeśli mam jakieś pojęcie setek i większych liczb, łatwiej pzrzekonam się do praktyczności nauki dziesiątek – ważne jest po prostu nakreślenie tego horyzontu. Tego, do czego to zmierza, no bo co nam po klepaniu dziesiątek, prędzej czy późnej pojawią się pytania o to co jest dalej – i jak je wtedy zilustrować. Dlatego też od początku traktowaliśmy liczydło jako jedynie uzupełnienie, a sam proces liczenia powyżej 10 szybko windował do bardzo dużych liczb.

 

Znajdziesz pewnie sporo drogich pomocy naukowych, dydaktycznych czy jak je zwą. Ja nie czułam potrzeby inwestowania setek w naukę setek. Postanowiłam znaleźć więc trwałe i obrazowe rozwiązanie, które też nie zacznie klamocić mi domu i nie będzie kolejnym zalewem plastiku, tego czy siamtego rodzaju. Robiliśmy pomoce tekturowe, liczyliśmy jakieś tam kulki, nie kulki, ale nie – to bez sensu. Żeby budować wyobrażenie dużych liczb potrzebujesz pewnej stałej, czyli zbioru elementów powtarzalnych, spójnych w pewnej formie, które pozwalają budować ten stereotyp i wzór wielokrotności. Znaleźliśmy bardzo tanie i naprawdę idealne rozwiązanie, które też po samym procesie nauki przydało nam się do tysiąca innych rzeczy.

 

Patyczki modelarskie – czyli takie zapałki bez główek. W różnych ilościach i różnych długościach. My postawiliśmy na ten model zapałkowy. Nie pamiętam już w tej chwili jaka cena za ogromny worek. Zdaje się że coś koło 10 000 sztuk, może więcej w granicach 20 złotych. No i tutaj nie ma konkurencji. Patyczki modelarskie to materiał z którego wykonaliśmy nasze pomoce naukowe.

Link do strony sklepu: http://sklep.woloszyn.com.pl/pl/c/Patyczki-modelarskie/72

Link do tych konkretnych patyczków: http://sklep.woloszyn.com.pl/pl/p/Patyczki-modelarskie-43mm/290

nauka liczenia z patyczkami

 

Jak wykonać pomoce naukowe przydatne przy nauce dużych liczb

Wspomnę tylko, że nauka dużych liczb odbywała się u nas dwuetapowo. W pierwszym etapie zaraz po tym jak dziecko opanowało liczenie do 10 i było ciekawe tego, co dalej ruszyliśmy zakres od 0-20, z jednoczesnym wprowadzeniem dziesiątek.

Pierwszym krokiem było naszykowanie zestawów patyczków po 10 sztuk i po 100 sztuk. Zbiory związaliśmy gumkami recepturkami i zaczęliśmy od obrazowania liczb, które już znamy. Następnie skupiliśmy się na dziesiątkach i przy pomocy dziesiątek budowaliśmy wyobrażenie liczb do 100. Po tym przyszła kolej na rozpisanie symboliczne całego układu, czyli naukę rezprezentacji liczbowej, czyli zwyczajnie zapisu. Wypisaliśmy sobie przez okres kilku tygodni liczby od 0 do 100 licząc co 10.

nauka liczenia dużych liczb

W kolejnym etapie mając już narzędzie w postaci znajomości zapisu i wizualizacji 10 i 100, zaczęliśmy budować większe zbiory posługując się zawsze w pierwszym etapie wizualizacją z patyczków. I poszło, szybciej niż zakładaliśmy, a przynajmniej szybciej, niż pamiętam, ze mi udało się ten zakres przyswoić. Myślę, że kluczowe jest jednak nakreślanie horyzontu od razu, jeśli dziecko pyta o te 100, czy 1000 będąc na etapie liczenia do 10, warto mieć pod ręką narzędzia, które zwizualizują, do czego do liczenie dalej ma prowadzić, to naprawdę dużo daje, bo co mamy zrobić z wiedzą której nie chcemy praktycznie wykorzystać, a może lepiej co zrobić z wiedzą dla wiedzy – to wbrew logice.

 

Polecam patyczki modelarskie w nauce dużych liczb. Tanie i bardzo praktyczne rozwiązanie, które ma wiele możliwości.

 

Opublikowano Dodaj komentarz

Wielkanocne jajka z tektury

wielkanocne jaja z papieru

Jak zrobić jajka z papieru

Bardzo spodobał mi się zwyczaj szukania wielkanocnych jajek w ogrodzie. Na tyle, że choć w moim domu rodzinnym się go nie praktykowało, dziś – z moimi dziećmi robimy to co roku. Oni to po prostu uwielbiają.

Początkowo, kiedy dzieci były jeszcze bardzo małe kupowałam styropianowe otwierane jajka i w nich chowałam upominki. Jajka w nocy lub wcześnie rano chowamy po całym ogrodzie, a dzieciaki gdy tylko wstaną mają masę zabawy. No tak, ale im więcej jajek tym lepiej, a te kupne do najtańszych nie należą, nie zawsze też udaje im się dotrwać bez szwanku do kolejnego sezonu. Znaleźliśmy więc sposób na to, aby samodzielnie wykonać i przyozdobić wielkanocne jajka.

I tak, proces jest czasochłonny i wieloetapowy, ale dziś 5latek i 3latek wspólnie ze mną wykonują a następnie ozdabiają jajka. To świetna zabawa dla całej rodziny połączoną z tradycyjnym ozdabianiem pisanek, od którego w naszym domu jednak stopniowo odchodzimy. Cały proces rozkładamy na etapy na przestrzeni tygodnia lub dwóch.

Co będzie potrzebne

jajka z tektury
oklejanie balona tekturą

Z rzeczy, których raczej nie przechowujemy na co dzień w domu przydadzą się balony, bibuła i klej szkolny. Cała reszta raczej w każdym domu się znajdzie.

W pierwszym etapie przygotowujemy szkielet jaja z kleju i makulatury.

POTRZEBUJESZ:

– makulaturę, papier w dowolnym wydaniu podzielony na mniejsze części, paski lub inne. My używaliśmy do tej pory gazetek reklamowych i gazet, ale w tym roku nagromadziliśmy sporo kartek z segregacji dokumentów i kolorowanek dzieci i one bardzo dobrze się sprawdziły – w takim układzie wystarczą 2 warstwy żeby jajko było twarde i stabilne. 

– nadmuchane balony. Balony najlepiej zawiązać sznurkiem tak aby później mieć możliwość ich rozwiązania, nam udaje się większość balonów odzyskać po wyschnięciu. Ważniejsze jednak, żeby balony były dobrze zawiązane, tak aby powietrze nie ulatywało – inaczej taki wyciek powietrza zepsuje i zdeformuje nam jajo.

– klej z mąki. Proporcje internetowe są różne, ja zawsze robię na oko. Daję szklankę mąki pszennej, pół szklanki ziemniaczanej, pół szklanki zimnej wody i szklankę wrzątku. Mieszam i obserwuje konsystencję, jeśli jest zbyt gęsta dodaję więcej wody – jeśli zbyt rzadka dodaję mąki. Z tej proporcji kleju wychodzi na około 5-6 dużych jaj. Jeśli robicie mniejszą ilość jajek najlepiej poszukać swojej idealnej proporcji i przepisy w internecie, polecam jednak miksowanie mąki pszennej i ziemniaczanej – lepiej trzyma.

Mamy więc nadmuchany balon, mamy klej, mamy papier. Teraz papier moczymy w kleju, smarujemy nim papier lub jak tam wolimy i nakładamy warstwy na balon – szczelnie. Potrzebujemy minimum 2 warstw tektury z klejem. W miejscu gdzie balon ma „dzyndzelek” lepiej zostawić trochę wolnego miejsca – nieoklejonego.

Odstawiamy do wyschnięcia – najlepiej do następnego dnia.

 

jak zrobić jajko z tektury
oklejone jajko

Dekorowanie jajek

Jajka najlepiej dekorować jeszcze na balonie – szczególnie jeśli mamy zamiar je malować. Wtedy konieczne będzie ponowne suszenie – najlepiej do następnej doby. My w tym roku postawiliśmy na bibułę – metoda piniaty.

I tyle w temacie – oklejamy balon bibułą w dowolnej konfiguracji.

otwierane jajo

Na koniec odwiązujemy balon i delikatnie wypuszczamy powietrze asekurując brzegi – jeśli niedokładnie je okleiliśmy. Balon usuwamy i robimy nacięcie od góry w postaci pękniętej skorupki – taki zyzgzak.

wielkanocne jaja z papieru

GOTOWE 🙂 – można włożyć do środka smakołyki i niespodzianki i ukryć w ogrodzie. Takie kolorowe duże pisanki łatwo znaleźć 🙂

Opublikowano Dodaj komentarz

Domowe ozdoby wielkanocne

ozdoby wielkanocne wykonane z dziećmi

Macie trochę wolnego czasu i trochę dzieci 😉 Polecam wykonać wspólnie ozdoby wielkanocne: kurczaki i zające. Mogą służyć do przyozdobienia koszyczków wielkanocnych, mogą przyozdobić drzwi, stoły, półki. Mogą być osłoną doniczek na rzeżuchę – the sky is the limit. Miłej wspólnej zabawy!

Wielkanocne kurczaki - domowe ozdoby

Odtwórz wideo

Oto jak prezentują się kurczaki i króliki w naszym wykonaniu.

jak zrobić ozdoby wielkanocne

Zajączki Wielkanocne - ozdoby do samodzielnego wykonania

Opublikowano 2 komentarze

Świeczka ze zużytego oleju – bardzo proste DIY

jak zrobić świecę z oleju

Nie będę rozpisywać się o tym, że zużyty olej jest odpadem problemowym. W żadnym wypadku nie należy go wylewać do kanalizacji, można po pierwsze narobić sobie problemu, bo olej dosłownie zalepia światło rury powodując zatory, co ważniejsze oczyszczanie wody z z takich resztek jest problemowe – nie róbmy tego.

Właściciele kompostowników przydomowych powinni także pamiętać o tym, że zużytego oleju nie należy w żadnym wypadku zakopywać, wlewać do kompostu, zwyczajnie wprowadzać do gleby.

W zależności od tego gdzie mieszkamy istnieją sposoby na utylizację zużytego oleju. Możemy takie zlewki oddać do utylizacji wyspecjalizowanej firmie zajmującej się przetwarzaniem tego typu odpadów – jest jednak rozwiązanie najczęściej dla punktów gastronomicznych i osób, które oleju maja już pewną ilość.

Możemy także w zależności od miejsca zamieszkania oddać taki odpad do punktu zbiórki selektywnej. Każdy niestety musi na własną rękę dokonać takiego researchu utylizacyjnego, gdzie i ile może w swoim miejscu zamieszkania w możliwie przystępnych cenach, czy na przystępnych warunkach oddać takiego odpadu.

Przyznam że u mnie te ilości są bardzo małe, nie smażymy zbyt często, raczej okazjonalnie. Dlatego też tego oleju nie zbiera się specjalnie dużo. Mimo to, słoik ze zlewkami gdzieś tam zawsze stoi.

PROSZEK DO PRODUKCJI ŚWIEC ZE ZUŻYTEGO OLEJU

Trafiłam kiedyś na proszek do domowej produkcji świec ze zużytego oleju. Niestety drogi, jakoś nie do końca ten pomysł przypadł mi do gustu, zaczęłam więc kombinować. Spodziewam się, że ten zagadkowy proszek ( składu nie znajdziecie w internecie) daje wspaniałe rezultaty, ale powiem wam, że względnie tanio można samodzielnie świece stworzyć i EUREKA – palą się, wyglądają jako/tako :). Pewnie jak się bardziej przyłożycie wyjdzie lepiej  i estetyczniej – ja nie skupiałam się na tej stronie – chodziło mi o funkcjonalność.

JAK SAMODZIELNIE WYKONAĆ ŚWIECĘ ZE ZUŻYTEGO OLEJU

W pierwszy kroku potrzebujesz zużyty olej. W internecie znajdziecie kilka sposób na jego filtrowanie, w zależności od tego co tam było na nim smażone. Mój zwykle gdy odstoi klaruje się samoistnie. Po prostu nie korzystam z tej najniższej warstwy w której pływają faflunty*.

*FAFLUNT – niezidentyfikowana cząsteczka pływająca w zużytym oleju

W drugim kroku potrzebujesz STEARYNĘ. Ja zamówiłam zdaje się na allegro worek z gratisowymi knotami (tak będą potrzebne).

co zrobić z olejem

zużyty olej od smażenia

Czyli:

– zużyty olej
– stearynę w proszku
– knot do świecy
– olejek zapachowy (opcjonalnie)
– jakiś garnuszek do topienia tego wszystkiego
– formę do odlewu

świeca z oleju

Teraz tak: forma do odlewu. Początkowo robiłam tylko świece w szkle. Po prostu lałam tę mieszankę do słoiczków i to finalnie była moja świeca. Słoiczki, szklanki, co tam miałam na ten cel na wylocie. Fajne bo nie brudzi i nawet jak nie traficie z proporcją to się nie rozleci, choć trudno o to raczej, nawet postępując jak ja – czyli na oko.

Później korzystałam z przeciętych butelek plastikowych. Odcinałam połowę i do takiej formy wlewałam. Taki zabieg umożliwia wyjęcie świecy, choć czasem – najczęściej 🙂 butelkę trzeba poświęcić.

WYKONANIE

To skoro już wszystko mamy to mieszamy. Proporcja 1:1, na oko. Stearyny do oleju. Czyli odmierzamy sobie w zależności od tego jaką tę święcę potrzebujemy, czy jaką mamy formę i dajemy tyle samo oleju i tyle samo stearyny. To wszystko podgrzewamy na małym ogniu, czekamy aż stearyna całkowicie się rozpuści. I w zasadzie gotowe.

jak zrobić świecę

Teraz bierzemy naszą formę, warto poczekać chwilkę żeby nie było zbyt gorące i dodajemy olejek zapachowy. W formie umieszczamy knot i zalewamy. Żeby knot nie opadał kładę zawsze na górze kredkę i opieram go o nią, wtedy w miarę prosto zastyga. No i odstawiamy, najlepiej w chodne miejsce. Jak stężeje – jest gotowe.

Wyjmujecie z formy lub zostawiacie w szkle, docinacie knot i gotowe.

świeca z oleju

Raz dodałam do tej mieszanki barwnik spożywczy w proszku, ale się nie rozpuścił. Jeśli wam uda się jakoś tę mieszankę zabarwić to dajcie znać – chętnie poznam sposób.

Pewnie można wsypać do formy ziarenka kawy albo jakieś muszle – nie próbowałam, ale kto wie, może będzie ładniej.

Pali się fajnie i nie kopci Nie ma jakiejś zabójczej mocy rażenia ale nie odstaje od świeczek które gdzieś tam miałam – choć nie jestem wyjadaczem tematu.

jak zrobić świecę z oleju

POWODZENIA! 🙂

To także fajny sposób na wkłady do zniczy – sprawdzone, palą się długoooo.

Opublikowano Dodaj komentarz

Bombka ze sznurka – czyli jak zrobić Cotton Ball

cotton balls

Zrobienie Cotton Ball w formie bombki, to coś z czym każdy sobie poradzi. Poziom trudności na granicy banalne łamane przez bardzo proste.

jak zrobić bombkę ze sznurka

Co jest potrzebne:

BALON – najlepiej małe na wodę + pompka do dmuchania, ale duże też są ok

SZNUREK BAWEŁNIANY – np. taki kuchenny, do wiązania pieczeni, czy czegoś

UWAGA! Wełna się nie nadaje, sprawdziłam 🙂 Sznurek musi być już sam w sobie chłonny i sztywny.

KLEJ: klej do drewna lub klej na bazie mąka + woda lub jakiś inny klej z rodzaju biurowe

Plus ewentualnie jakieś aplikacje do naniesienia na gotową i wyschniętą bombkę.

rzeczy potrzebne do pzrygotowania bombki ze sznurka

PRZYGOTOWANIE:

1. W misce małej przygotuj klej. Jeśli bombki robisz z dziećmi przygotuj klej na bazie mąki i wody. Ja korzystałam z resztek kleju do drewna rozwodnionego wodą, w zasadzie wypłukałam porządnie butelkę po kleju do drewna. Można  użyć resztek kleju jaki macie w domu, rozcieńczamy go wtedy wodą – nie za dużo. Tak żeby miał lejącą konsystencję.

Klej na bazie maki wody robimy następująco. Do garnka wsypujemy po jednej czubatej łyżce mąki pszennej i ziemniaczanej. Dodajemy niecałe pół szklanki zimnej wody. Mieszamy całość, aż znikną gródki i dodajemy szklankę wrzątku. Gotowe. Można ciapać.

2. Nadmuchaj balony tak, żeby miały maksymalnie okrągły kształt. Z małymi balonami nie ma problemu, z większymi trzeba trafić moment. Zawiązujemy balon.

3. Sznurek bawełniany moczymy w przygotowanym kleju, tak aby dobrze nasiąkł.

4. Nawijamy sznurek na balon. W trakcie nawijania delikatnie usuwamy nadmiar kleju ze sznurka. Końce trzeba lekko zabezpieczyć, tak żeby się nie odwinęły. Lepiej zawinąć sznurek gęsto, jeśli robimy to po raz pierwszy. Naciągając sznurek możemy też korygować kształt bombki.

5. Odstawiamy do wyschnięcia – dajmy im dobę.

6. Dekoruj bombkę według uznania. Dobrze sprawdza się w tym celu klej na ciepło.

TADAM

cotton balls

Opublikowano 4 komentarze

Dlaczego warto czytać Muminki

buka

Zacznę od tego, że czytanie z dziećmi jest bardzo ważne. Nie tyle dla dzieci, ile dla rodziców. Wiele pisze się o tym, jak wspólne czytanie buduje więź pomiędzy dzieckiem i rodzicem, pomiędzy dziećmi. Nie rozwijam już oczywistych oczywistości, które to stwierdzają, że czytanie zwyczajnie poszerza horyzonty, że rozwija empatię, uczy tolerancji, sprawia, że mentalnie i świadomościowo się rozrastamy. Sprawia, że jesteśmy stabilniejsi, a nasze korzenie mocno penetrują ziemię – to oczywiste. Nie mówimy jednak zbyt często o tym, jak dużo czytanie z dzieckiem daje rodzicowi – a daje ogromnie dużo.

Czy masz problem?

Przyznajcie się sami przed sobą, ile książek przeczytaliście w tym chylącym się ku końcowi roku. Idę o zakład, że większość z nas z trudem znajdzie jedną. Znam to i spoko, nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że nadal statystycznie czytamy więcej. Tak statystycznie każdy z nas czyta więcej, niż jedną książkę rocznie. Ale to nie książki czytamy. I teraz odpowiedzcie sobie na pytanie: czy często czujecie się poddenerwowani, zestresowani, przeciążeni, w pośpiechu, w biegu. Czy nerwowo szukasz kolejnej ważnej rzeczy do odhaczenia na liście? Odłóż telefon. Zamknij komputer. Poczytaj z dziećmi. Poczytaj Muminki.

Nie chcę już truć o tym, że telefon generuje w naszym życiu tak ogromne poziomy stresu, że powinien być racjonowany. Jeżeli brak spoglądania na telefon przez godzinę (no okej – poza pracą) jest dla ciebie problemem, to kolokwialnie ujmując – masz problem. A godzina to naprawdę wartość minimalna, więc nie pocieszaj się, że: „ja tam przez godzinę umiem”. Godzina, to nie jest wyczyn – to dolna granica problemu. Nie twierdzę, że przez odłożenie telefonu, czy czytanie w slow medium takim jak książka, czy chociaż ta gazeta, sprawi, że nie będziesz musiał/musiała zrobić zakupów, albo nie będziesz walczyć z czasem przy kolejnych domowych czynnościach. Twierdzę natomiast, że przerzucenie się z telefonu i narzędzi, które służą do tego, żeby zwyczajnie nas zaorać, na rzecz zwykłego papieru działa niesamowicie i jest w stanie w bardzo krótkim czasie zredukować ogromne ilości napięcia. Twierdzę, że czasami trzeba zwolnić. Tak naprawdę zwolnić.

Zwyczajnie za mało w naszym życiu jakiejś kontemplacji myślenia do wewnątrz, a zbyt dużo gonienia za światem zewnętrznym. Okej – masz dzieci, pracę, nie masz czasu na jogę, medytację i szukanie sensu istnienia. Padasz na twarz. Okej.

Odłóż telefon.
Weź Muminki.
Czytaj z dziećmi.

Bez względu na to, czy mają 5, czy 8 lat.
Bez względu na to, jak bardzo twój organizm broni się przed zwolnieniem tempa.

buka i książka zima muminków

Nie czytałam

Nie pamiętam, żeby jako dziecku ktoś mi czytał. Nie dziwi mnie więc to, że jako starsze dziecko nie czytałam. Książki odkryłam dosyć późno, a szkoła skutecznie obrzydziła mi czytanie źle dobranymi lekturami. A szkoda, bo książka to dobry i mądry przyjaciel, i w wielu życiowych momentach może przyjść z radą, ze wsparciem, z czymś co sprawi, że życie staje się lepsze, ciekawsze i bardziej zrozumiałe. Dlatego dziś, jako rodzic czytam dzieciom i czytam z dziećmi i wierzę, że daje im więcej, niż tylko tę, czy inną historię. Wierzę, że daję i mądrych i wiernych przyjaciół, z których doświadczenia będą mogli korzystać jeszcze przez wiele, wiele lat.

Nigdy, ale to nigdy nie czytałam Muminków. Ba, nie oglądałam Muminków i gdyby nie przypadek, pewnie nie dowiedziałabym się, że jest taka fajna książka (książki). Dlatego polecam z całego serca. U nas kolejność została zaburzona. Najpierw oglądaliśmy bajki, dopiero kilka miesięcy temu postanowiłam zacząć czytać książkę i jakież było moje zdziwienie – to wszystko nie tak…

To wszystko zupełnie nie tak!

Ta książka, bo przeczytaliśmy dopiero Zimę Muminków, jest wspaniała, a filmowe bajki się do niej nie umywają. Tam jest wszystko. Jest groza, jest przygoda, jest miłość, jest rodzina, jest smutek, jest strach. To nie jest lukrowany pączek. Dziś rzadko spotykam w książkach dla dzieci trochę porzucone tematy związane ze śmiercią, odrzuceniem, trudnymi emocjami, ujęte bez przesadyzmu i wyrwania z kontekstu. Brakuje tych elementów pokazanych w jakiejś takiej symbiozie, w naturalnym i prawdziwym cyklu życia. We wszystkich jego smakach i odcieniach, bez disnejowskiej wykładni, bez bańki ochronnej – zwyczajnie i po ludzku, tak jak rzeczy się mają. A tam mamy piękny, prawdziwy cykl życia, bez niepotrzebnej cenzury. To jest książka, która uchyla drzwi i daje spojrzeć na to, czym jest życie i uczy jak je akceptować. B-J-U-T-I-F-U-L. Jestem naprawdę zachwycona. A jeśli ta książka podoba się prawie 40-letniej matce dwojga oraz dwojgu, to uważam, że warto. Naprawdę bardzo gorąco polecam.

Książki z serii znajdziecie tutaj
Trochę informacji o autorce tutaj, choć plecam poszukać szerszych opisów biograficznych.

buka rysunek

Pokolenie animowanej papki

Mam taką bardzo uciążliwą dla mojego otoczenia manierę patrzenia szeroko. Wybiegania myślami 20 lat do przodu. Obsesyjnego wypatrywania przyczyn i skutków. No bywa, każdy jakieś hobby ma. Dodatkowo czas ma dla mnie ogromną wartość i jest podstawową walutą mojego funkcjonowania, to on jest dla mnie najcenniejszy, bo mogę go wypełnić tym, co stanowi dla mnie prawdziwą wartość. Niechętnie jednak oddaję go na rzeczy, które nie mają dla mnie większego sensu. W ten sam sposób podchodzę do książki, filmu, czy co bardziej newralgiczne – do bajki dla dzieci. Ogromna część bajek dla dzieci jest obecnie skonstruowana tak, żeby efektywnie przybić dziecko, dajmy na to do kanapy. Tych bajek nie da się nawet w żaden sposób refleksyjnie przetrawić, one są strumieniem bodźca, który agresywnie atakuje percepcje i jeśli ja, dorosły człowiek mam problem z taką agresywną stymulacją, to nie jestem w stanie nawet wyobrazić sobie, co dzieje się w mniejszym człowieku. Cel jest jeden, ma się dziać tyle, żeby dziecko nie było w stanie odejść od monitora jednego, czy drugiego rodzaju. Ten sam mechanizm jest oczywiście używany w każdym absorbującym/rozrywkowym przekazie i nie łudzę się, nie jestem totalną kosmitką, wiem gdzie i kiedy żyję. Wybieram jednak inaczej. Wybieram nie przybijać moich dzieci do ekranu. Wybieram nie przybijać do ekranu siebie. Wybieram świadomie kontemplować każdy moment mojego życia i mojego czasu i tego również uczę moje dzieci. Staram się aby większość mojego i mojej rodziny czasu była zapełniona czymś wartościowym, nawet jeśli w najgorszym wypadku ma to się skończyć niekonstruktywną nudą.
Kiedyś żartobliwie dzieliłam się ze znajomymi anegdotą dotyczącą tego, jak zepsuły moje pokolenie disnejowskie obrazy. Jak bardzo zaprogramowały moje oczekiwania i mój obraz przyszłości. Dziś już nie traktuję tego porównania jako anegdoty, dziś wiem, że wiele kosztowało mnie zrozumienie, że życie tak nie wygląda. Zrozumienie, że życie składa się z odcieni szarości i że trzeba nauczyć się znajdować w nim piękno, bo ono nigdy nie przychodzi tak szybko i tak głośno. Najczęściej skrada się cichutko i bardzo powoli, i trzeba nie lada uważności, żeby go nie przeoczyć. Tym dla mnie jest dobra wspólna lektura, wspólna lektura dobrej książki, napisanej nie po to, aby dostarczyć nam maksymalnych zaskoczeń, poczucia satysfakcji i czegoś jeszcze, czego nie do końca chcieliśmy. Dobra lektura, jest dobra dlatego, że została stworzona z myślą o wsparciu, nauce i pomocy. Czyli wszystkim tym, na co tak trudno dziś trafić. Została stworzona tak, aby dać tobie możliwość wyboru. Tym bardziej doceniam każdą kolejną dobrą i mądrą książkę.

torba buka

Dla kogo jest ta książka

Czytam obecnie z dwulatkiem i czterolatkiem i czyta nam się wspaniale nawołuje więc Czytajcie Muminki w każdym wieku :).

Opublikowano 2 komentarze

Domowe proszki do prania – czy to się opłaca?

pranie

Od kilku miesięcy testuję opłacalność domowych proszków do prania. Pomijam już oczywistość innych walorów przygotowywania środków czystości w domu, samemu, pod pełną kontrolą i z pełną świadomością co się tam znajduje. Jakoś tak do momentu gdy płacimy za chemię sklepową pozostajemy w przekonaniu, że ktoś inny odwala za nas śledczą robotę. To znaczy, że produkt dopuszczony do ogólnego dostępu, do obrotu, do sprzedaży jest bezpieczny i wyprodukowany w trosce o nasze zdrowie i bezpieczeństwo. Że tak nie jest, nikogo chyba już przekonywać nie muszę. Bo nie jest.

Chemia domowa była zawsze w moim przypadku dużą częścią budżetu domowego. Zakupy chemii na miesiąc, czy dwa kręciły się zawsze koło dwóch stówek. Tutaj proszek, tam płyn do płukania, tu żel do WC, tam coś do paneli, tu coś do wszystkiego, no można wymieniać długo. Wlać, zalać niech pachnie, wtedy wiemy, że czysto. Dzisiaj wiem już – po pierwsze, że tego NIE POTRZEBUJĘ. Po drugie, że mądrzej, bezpieczniej, odpowiedzialniej i TANIEJ jest tej chemii nie kupować. Jej przygotowanie na potrzeby każdego domu jest banalne, naprawdę banalne. I stanowi procent ceny sklepowej. Po trzecie, wiem już też, że natarczywie promowane produkty są drogie nie dlatego, że są dobre (jak zdarza mi się słyszeć nie raz, nie dwa), ale dlatego, że koszty marketingu są tak kolosalne, że w efekcie gruuuba część ceny produktu, to koszt promocji, czyli najczęściej wmówienia tobie, że ten konkretny X jest w twoim domu NIEZBĘDNY i że nie mając go jesteś głupia, niechlujna, niezadbana, niemądra i nie wiadomo co jeszcze, a i jeszcze jesteś złą matką ;). Tak na dobrą sprawę, każdy z nas powinien czytać etykiety, robić śledztwa skomplikowanych nazw kolejnych związków chemicznych, no najlepiej jakiś fakultecik i wtedy w sklep – odpowiedzialnie i świadomie. Nikt nie ma na to czasu. Ja nie mam na to czasu. Posiłkuję się jednak wiedzą osób, które chcą dzielić się swoim doświadczeniem i swoimi drobnymi śledztwami – i warto sięgać do ich doświadczenia. Warto poddawać pod wątpliwość wszystko co targamy ze sobą ze sklepu, co widzimy w reklamach, co nam miga w filmach. Warto. Bo najczęściej jedziemy na programie nieświadomym i bezkrytycznie kontynuujemy przyzwyczajenia. A czasami jedna mała zmiana robi wielka różnicę. I nie uderzam już tylko w strunę EKO, uderzam w strunę – nie potrzebujesz tego.

A jeżeli nadal myślisz, że domowy proszek nie dopierze, tak jak ten z popularnej reklamy, to apeluję – spróbuj. Wpadnij na kawę, podzielę się moim i sprawdzisz. Dla mnie nie ma absolutnie żadnej różnicy. Skończyły się za to wszelkie problemy skórne, wysypki, podrażnienia i inne nieciekawe skutki uboczne perfekcyjnej bieli, czy niebiańskiego zapachu.

Przygotowanie porcji proszku na 15 prań zajmuje dosłownie minutę.

A czy się opłaca? No nie zawsze – zależy z czym porównujemy, ale o tym nieco dalej…

Co jest potrzebne?

Do przygotowania domowego proszku o średniej sile rażenia potrzebujemy:

SODA KALCYNOWANA (węglan sodu bezwodny lekki)

  • http://baranowscy.eu/wordpress/czy-soda-oczyszczona-jest-ekologiczna/

BORAKS (czteroboran sodu dziesięciowodny)

  • http://ekologika.edu.pl/boraks-prawda-lezy-po-srodku/

PŁATKI MYDLANE

Poczytaj o nich u wujka Google. Nie jestem chemikiem, nie znam pochodzenia tych substratów od podszewki, wiem że każdy kij ma dwa końce. Dlatego ważne jest, aby wiedzieć co kupujesz, jakie wiąże się z tym ryzyko. Każdy zakup to także pewna odpowiedzialność związana z tym, gdzie kierujemy nasze pieniądze – warto więc wiedzieć co i od kogo kupujemy. Warto prosić o te informacje.

Do przygotowania płynu do płukania tkanin potrzebujesz:

KWASEK CYTRYNOWY

OLEJEK ETERYCZNY

Ważne: płyn i proszek dozujemy oddzielnie, nie należy ich mieszać

TESTOWANE PRZEPISY
na proszek do prania i płyn do płukania tkanin

Proszek o średniej mocy prania:

1 część/szklanka boraksu

1 część/szklanka sody kalcynowanej

1,5-2 części/szklanki płatków mydlanych

Proporcja 1-1-2, mieszamy wszystko i w zamykanym pojemniku i odstawiamy. Na jedno pranie używamy do 2 łyżek stołowych proszku. W znakomitej większości wystarczy 1-1,5 łyżki stołowej. Z tak przygotowanej porcji ja otrzymuję około 15-20 prań.

Przy przesypywaniu, mieszaniu koniecznie ochrona dróg oddechowych – czyli zasłaniamy usta i nos czymś, ponieważ produkty pylą. Stosujemy rękawice ochronne, cały proces przeprowadzamy w pomieszczeniu, w którym nie ma dzieci, zwierząt, innych osób i oczywiście wszystkie substraty jak i sam proszek trzymamy poza zasięgiem dzieci w miejscu do tego przeznaczonym (jak każdą chemię).

Testowany płyn do płukania tkanin:

szklanka ciepłej wody

3 łyżki kwasku cytrynowego

olejek eteryczny według uznania np. 10 kropel olejku z drzewa herbacianego

U mnie porcja na 4-5 prań, zależy jak się chluśnie. Ja daję kilka łyżek stołowych do tego w środku – na płyn i w zupełności wystarcza. Ale bardzo często trafiam na opisy, że to porcja na jedno pranie… nie wiem nie kumam. Trzymam się swojej wypracowanej metody dozowania i dla mnie jest zupełnie OK, nie widzę potrzeby jej zmiany.

Więcej fajnych przepisów na domowe płyny do płukania znajdziecie tutaj: https://www.revelkove-love.pl/2019/10/sprawdzony-przepis-na-ekologiczny-plyn-do-plukania-tkanin.html

Jak to wychodzi cenowo

PROSZEK:

Boraks – 8 zł/kg

https://www.drogeria-ekologiczna.pl/surowce-i-skladniki-do-wlasnych-proszkow-/1450-boraks-borax-10-wodny-better-land-ekologiczny-srodek-czyszczacy-1-kg.html

Soda kalcynowana –  8 zł/kg

https://www.drogeria-ekologiczna.pl/surowce-i-skladniki-do-wlasnych-proszkow-/1429-soda-kalcynowana-weglan-sodu-bezwodny-lekki-better-land-1-kg.html

Płatki mydlane – 20 zł/kg

https://allegro.pl/oferta/platki-mydlane-w-proszku-bez-oleju-palmowego-8467069401

1 kg boraksu + 1 kg sody + 2 kg płatków = 4kg

56 złotych – 4 kg, czyli 14 złotych/kilogram

Z czego otrzymałam około 9 porcji proszku, każda na 10-15 prań, mamy jakieś 90-135 prań. Czyli 0,40-0,60 zł za pranie. Podaję widełki choć u mnie to rzeczywiście 15 prań na porcję.

Oczywiście mamy też koszty dostawy. Tych produktów nie kupicie żabce, stonodze czy innym pelikanie. Ale do sklepu też trzeba dojechać za coś, kupić jakiś bilet, albo batona przy kasie. Nie doliczam więc przewozu, bo dla mnie w każdą stronę jest to koszt. Nerwów nie doliczam. Każdy kalkuluje zgodnie z własnymi potrzebami.

Płyn do płukania/zmiękczania tkanin:

Kwasek cytrynowy: 1kg – 12 złotych

https://www.drogeria-ekologiczna.pl/surowce-i-skladniki-do-wlasnych-proszkow-/1385-kwas-cytrynowy-wysoka-jakosc-kwasek-cytrynowy-1-kg-eko-odkamieniacz-better-land.html

Olejek eteryczny: 12 złotych

https://triny.pl/aromaterapia/2488-etja-naturalny-olejek-eteryczny-z-drzewa-herbacianego-10-ml.html?gclid=Cj0KCQiAn8nuBRCzARIsAJcdIfMPmk28Ue-3-_mjlgWhtWnbkMAhQj7dtmE1kaVecDnkyTDKErb6uOEaAhtsEALw_wcB&gclsrc=aw.ds

Przeciętnie tzw. tabletka do prania wychodzi w regularnym zakupie w granicach 1 zł. Koszt jednej porcji proszku z mojego testu to około 0,40 – 0,60 zł. W porównaniu do tabletek piorących taka zamiana się opłaca. Co do proszku – to zależy. Jeśli liczyć tak jak podaje producent, czyli np. Persil: 54 prania, 3,5 kg, cena 55 zł, mamy prawie 1 zł na pranie. Z kolei “delikatniejsze” proszki, np. Lovela, już w granicach 1,5 zł za pranie. I tutaj już składem jesteśmy bliżej proszku domowego, no ale nadal jest tego sporo. Nie. Chciałam napisać. że może jednak można dozować mniej, ale nie. Nie tutaj jest pies pogrzebany. Owszem cena za kilogram w niektórych przypadkach jest porównywalna, w ogólnym bilansie jednak w mojej opinii porównania nie ma.

Konkluzje

Ja zostaję przy domowym proszku do prania.

Prałam już w wielu różnych proszkach, płynach i innych wynalazkach. Z tego rozwiązania jestem najbardziej zadowolona i z całą pewności zagości w moim domu na stałe.

Opublikowano Dodaj komentarz

Mamo kup cegłę, czyli rzecz o kursach internetowych

kobieta wybierająca kurs

Czarna dziura rynku kursów internetowych

W moim przekonaniu kursy internetowe są dzisiaj mniej więcej tym, czym były garnki dla ostatniej dekady. Kojarzycie te spotkania, prezentacje, często firmowane przez znane nazwiska, mające wzbudzić w nas efekt autorytetu. Na przestrzeni ostatnich kilku lat doszło do tak znacznego rozrostu, i tak dużego rozmnożenia w obrębie tej gałęzi biznesu, że zwyczajnie nietrudno się przysłowiowo “naciąć”. Wiem to z własnego doświadczenia, wiem o tym także z doświadczeń dziesiątek kobiet, z którymi przy okazji powstawania tego wpisu rozmawiałam.  

Zdarzają się takie momenty w rozwoju gospodarczym, że na rynku produktów i usług powstają czarne dziury. Są to obszary w których biznes rozwija się bardzo szybko, jednak legislacja za tymi zmianami nie nadąża, a dziś w dobie szybkiego marketingu, który z dużym natężeniem może oddziaływać na każdego z nas poprzez media społecznościowe, wszelkie luki prawne i zwyczajowe można szybko obrócić nie tylko na korzyść biznesu, ale i na znaczącą niekorzyść konsumenta. Bo często do tego sprowadza się ta zależność. Biznesy, które pompują ogromne pieniądze w proces wsparcia sprzedaży są nastawione na zysk, nie natomiast na satysfakcję klienta, czy też zwyczajnie na uczciwy bilans stosunku wartości produktu lub usługi do jego faktycznej ceny. Mówi się, że wartością produktu wyrażoną w złotówkach jest to, ile ktoś będzie w stanie za niego zapłacić, i dziś faktycznie, w większości przypadków na tym opiera się polityka cenowa w obrębie kursów.

Mamy obecnie na rynku polskim niejednokrotnie absurdalne sytuacje ocierające się i zjawisko lepkości cen i oligopolu. Szczególnie jeśli na myśli mamy szeroko pojęte kursy IT. Nie będę już nawiązywać do 100% ściem, które krążą w przestrzeni internetowej. O niby-darmowych kursach, które wymagają jakiś zagadkowych wpłat lub aktywności. O kursach, które gwarantują Wam tajemne sztuki perswazji, które obiecują, że zrobią z was mistrzów sprzedaży w tydzień i inne podobne dziwolągi. Tutaj, jak sądze każdy powinien już dokonać prostej wewnętrznej kalkulacji – na ile realne i na ile uczciwe są założenia samej merytoryki kursu. Z drugiej strony zwykła karma podpowiada – nie oczekuj, że zostaniesz potraktowany fair, jeśli łapiesz się na lep kursu o skutecznej perswazji. Innymi słowy, jeśli celem twojego kursu jest nabycie etycznie wahadłowej umiejętności lub umiejętności, które mają posłużyć ci do zwykłego “oszukiwania” ludzi nie oczekuj, że zostaniesz potraktowany ulgowo – wchodzisz do tej samej rzeki. Ale nie o tym chciałam pisać, te kursy są ewidentne – ewidentnie patologiczne w moim osobistym odbiorze i mogę jedynie szczerze współczuć osobom, które chciałaby w ten sposób się wzbogacać. Sieć jest pełna nierzetelności, nieuczciwych zamiarów i złych praktyk konsumenckich – jeśli więc nie nie czerpiecie informacji z zaufanego źródła, zwyczajnie dzielcie je przez 10 i pijcie przez słomkę – p o w o l i.        

Edukacyjny biznes

O tym, że  z edukacją w naszym na naszym rodzimym podwórku nie jest najlepiej, nie muszę chyba nikogo przekonywać. No jest. I potwierdzi to większośc studentów, uczniów, czy rodziców. Potwierdzą to osoby, które samodzielnie finansowały studia podyplomowe, kursy doszkalające i tym podobne. Stosunek ceny do surowca jaki zostaje nam dostarczony jest żeby nie powiedzieć nieładnie – nieproporcjonalny. Dodatkowo nadal tkwimy w takim jakimś zawieszeniu pomiędzy tym, że edukacja taka jak jest ma się podobać bo innej nie ma i nie będzie, a tym, że oto stajemy w prześwicie do konkurencyjnego świata specjalistycznych kursów w stylu amjerykańskim. Sporo kosztują, są wsparte dobrym marketingiem i często też są dopracowane merytorycznie. Oczywiście Polak potrafi, w kalce zachodnich, czy też czasami wschodnich, modeli edukacji dodatkowej polak postanowił szybko zarobić. Bo tak to już jest, wysyp kursów od rodzicielskich, przez mentoring, do florystyki, statystyki. Spoko. Ja osobiście uwielbiam uczyć się nowych rzeczy, nie uwielbiam natomiast widzieć, jak bardzo nabijani jesteśmy w butelkę. Nie chcę aby ten wpis zostawił w was przekonanie, że nie ma dobrych kursów, – jasne że są. Są drogie, bajońśko, 90% z nas na taki kurs po prostu nie stać, bo są to kursy dla specjalistów, dla osób które pierwsze kroki mają już za sobą, dla osób, które szukają drogi rozwoju, ale rozwój to nie przebranżowienie, rozwój to nie wchodzenia na zielono w nowy nurt, rozwój to stabilna sytuacja, która umożliwia dalszą ekspansję. Do meritum. Tak, jest wiele świetnych kursów, które prowadzą prawdziwi specjaliści, ich celem nie jest sprzedanie produktu, ich celem jest przekazanie wiedzy, pasji i umiejętności, ale jest to procent. Nieznaczny. Naprawdę nieznaczny. Tak nieznaczny, że prawdopodobieństwo, że wpadniesz na niego przypadkiem – jest zwyczajni znikome. Bardziej prawdopodobne, że wpadniesz zamiast tego w pułapkę, która została na ciebie zastawiona.

Dla mnie jak dotąd najbardziej wartościowe były kursy, które twórcy udostępniali zupełnie nieodpłatnie. Tak, robią tak ludzie, których pragnieniem jest dzielić się swoją pasją i wiedzą. Może cię zaskoczę, ale jest ich całkiem sporo.

Jak działa ten patent

Nie potrafię policzyć jak wiele razy w ciągu ostatnich miesięcy zadawałam sobie pytanie – dlaczego ludzie się na to łapią. Bo pytanie o to, dlaczego firmy stosują nieuczciwą grę marketingową jest już niemodne. Nikt już o to nie pyta, wiadomo, marketing to nie jest gra informacyjna, wiadomo można nagiąć prawie każdą granicę. Chociaż czasami zastanawiam jak ci ludzie śpią po nocach, bo ja i wiele osób, które znam branżowo ze środowiska marketingu nigdy nie posunęło by się do takich praktyk. Ale jak sądzę – kwestia sumienia. Jak mawiał, czy pisał Jerzy Lec, “sumienie mam czyste – nieużywane”. 

Słuchając jednak historii, które zostały mi opowiedziane potrafię wyciągnąć jeden ogólny wniosek. Ludzie wierzą instytucjom edukacyjnym. Ot po prostu. Jeśli tylko firma potrafi obronić i zaprezentować ten wizerunek ma ciepło. Zaufanie zdobywa bonusem. Tak mamy społecznie, wpojono nam szacunek dla funkcji edukacyjnej, dla osób które z edukacją są związane, my dzisiejsi rodzice, młodzi dorośli, czy starzejący się nastolatkowie 🙂 tak mamy. Zabawna sprawa, że nawet gdy zdroworozsądkowo widzimy, że sytuacja jest patowa, że zostaliśmy celowo wprowadzeni w błąd, wykorzystani, no nie bójmy się powiedzieć – oszukani. Nawet wtedy coś tam każe nam nisko się ukłonić i schować do swojej szarej jamy. Czasami nam wstyd, czasami zwyczajnie trudno nam poradzić sobie z tym dysonansem, dobrego edukacyjnego i złego marketingowego. Pamiętajcie marketing, reklama wszystko to, co widzicie jest częścią produktu, nie słuchajcie komunikatów, które wmawiają wam że ktoś tam nie wiedział, że promocję obsługuje firma zewnętrzna – NO NIE! Nie, nie i nie. Marketing jest częścią produktu, strategia marketingowa jest strategia firmy, nie wiedziałeś panie prezesie co się dzieje, nie dopełniłeś swojego obowiązku. Drogi sprzedawco informujesz klienta o cechach produktu wiedząc, że nie są one zgodne z prawdą, zrób rachunek sumienia, to nie jest tylko praca, nie istnieje zjawisko “tylko pracy”, są natomiast ludzie którzy podejmują decyzje i te decyzje są ich odpowiedzialnością. Pracujesz dla firmy, która prowadzi nieuczciwie praktyki konsumeckie? Działasz wbrew własnemu sumieniu? Zmień tę pracę. A jeśli robisz to pomimo swojego sumienia, to może tak naprawdę go nie posiadasz.

Zanim powiesz TAK

Po pierwsze zastanów się dwa razy nad tym do czego ten kurs jest tobie potrzebny i co o nim wiesz. Ostrzegam wszystkich aby nie zawierać umów tylko i wyłącznie na podstawie rozmowy telefonicznej, błagam, proście o informacje o zapis umowy w postaci pliku dostarczonego na waszą skrzynkę mailową. Każdorazowo należy się najpierw zapoznać z takimi warunkami, uwierzcie mi, że po ich przeczytaniu możecie szybko zmienić zdanie.

 

Nie polegajcie na autorytetach – to nie osoba w kółeczku będzie pracować na twój sukces ale ty, to że w prospekcie kursu pojawia się ładne zdjęcie, znana nazwa firmy czy nazwisko, nie oznacza jeszcze że jest on dobry, oznacza tylko tyle, że jest związany z tymi nazwiskami, firmami czy osobami. Podobnie jak fakt że dopisek “akademicki czy uniwersytecki” nie gwarantuje kompletnie nic, oprócz tego, że zajmuje jakąś tam przestrzeń literkową. Bardzo często osoby uwiarygadniające dany kurs nie są odpowiedzialne za jego całokształt, są jakąś tam cegiełką, która zostaje użyta do wypromowania tego konkretnego produktu. Bardzo często pion nauczający kursu kompletowany jest na ostatni gwizdek. Zawsze, ale to zawsze czytajcie programy.  Jeśli są ogólnikowe i chaotyczne tego samego spodziewajcie się od kursu – chaotycznego i powierzchownego ujęcia tematu z ładną buzią i firmą w tle. Masz prawo oczekiwać konkretów, nie ma żadnego pogadamy później. Gdy kupujesz samochód najpierw dobijasz targu, a później czekasz na komisyjny przegląd? Nie, przyglądasz się w pierwszej kolejności i to jest bardzo dobra kolejność rzeczy.

Ograniczone zaufanie

Po prostu nie ufaj temu co czytasz w reklamie, artykule sponsorowanym, czy innej formie lobbowania tematu. Tak – lobby. Nie zapominaj, że to w artykule, w którym czytasz o cudownych karierach zrodzonych z przypadkowych i spontanicznie podjętych decyzji znajdujesz reklamę kursu. Nie zapominaj, że artykuły sponsorowane są jedną najbardziej skutecznych i najbardziej perswazyjnych metod skracania dystansu do produktu lub usługi. Tak już jest, że czytając uruchamiamy głęboką wyobraźnię, utożsamiamy się, przeżywamy wspólnie jakiś krótki lub dłuższy scenariusz, stajemy się wrażliwi na to, co może nam zostać zaimputowane. Matko, walcząca z hormonami 24 na dobę – miej to w pamięci, miej w pamięci, że jesteś mega łatwym celem.  

 

Przedsiębiorca czy konsument – popularny haczyk. Zgodnie z naszym prawem potwierdzając miłej pani przez telefon, że kurs wykorzystacie dla celów prowadzonej działalności gospodarczej lub zawodowej, wyłączacie się dobrowolnie z ochrony konsumenta. Co to oznacza, oznacza dla przykładu, że nie obowiązuje was prawo odstąpienia od umowy w 14-dniowym terminie, do czego jako konsumenci jesteśmy już przyzwyczajeni. Do tego firmy często-gęsto zapewniają klientów o prawie 14-dniówce, o tym że mogą sobie oni na spokojnie kurs w udostępnionym zakresie oblukać i oczywiście zrezygnować, jeśli tylko nie zaspokaja ich oczekiwań, oczywiście zaraz po tym miła Pani pyta czy kurs wykorzystacie dla celów zawodowych (no jaha że tak, przecież chcę mieć nowy zawód) i meksyk gotowy. Przy próbie wymiksowania się z umowy dział obsługi poinformuje was, że bardzo fajnie ale zapłacić i tak musicie. No lepiej się dwa razy zastanowić, a już najlepiej prowadzić takie rozmowy trybem – pisz do mnie powoli, jako i ja do ciebie piszę. Bezpiecznie, rozumnie i wszystko widać czarno na białym.

Gwarancje francje

Gwarancja zatrudnienia. Gwarancja rezultatów w 2 miesiące. Gwarancja jakości. Gwarancja, gwarancja… francja. Nie. Nikt nie zagwarantuje tobie zatrudnienia. Będą bardzo misternie zbudowane umowy, które doprowadzą do konkluzji, że chcielibyśmy, ale kurczę jakoś tak widzisz wyszło, sami nie wiemy, ot. Oczywiście, że to możliwe. Możliwe, co nie znaczy, że przydarzy się tobie. Czytaj mały druczek, czytaj umowę, czytaj aneks do umowy, czytaj, czytaj, czytaj. Nie zrozumiesz – pytaj. Nie ma innej drogi.

 

Jeśli ktoś twierdzi, że z poziomu planktonu zrobi z ciebie w 2 miesiące dinozaura, to albo jest idiotą, albo oszustem. Z dwojga złego wolę oszustów – oni przynajmniej myślą, nie do końca w dobrym kierunku, ale jednak jest proces. Nikt nie zagwarantuje tobie, że wiedza z którą stykasz się prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu wejdzie w ciebie jak za sprawą czarodziejskiej różdżki, nikt nie zagwarantuje tobie, że los nie postanowi postawić na twojej drodze tuzina losowych zdarzeń, choroby twojej lub sezonu grypowego w przedszkolu twoich dzieci, tego że zepsuje ci się samochód, że twój obecny szef nie wpadnie w 30 dniowy ciąg zauważania twoich potknięć, czy tysiąca innych zupełnie abstrakcyjnych losowych wypadków, które mogą znacząco wpłynąć na twój progres w danym czasie. Ale co najważniejsze, nikt, absolutnie nikt nie może ci zagwarantować, że się do tego nadajesz. Bo tu cię może rozczaruje – nie każdy się do tego nadaje, nie każdy nadaje się do wszystkiego i jeśli chcesz wydać te ileś tam koła tylko po to aby boleśnie się o tym przekonać to ok – doświadczenia są warte każdych pieniędzy, ale jeśli rzeczywiście wierzysz w to, że kurs da ci pracę marzeń, uczyni z ciebie specjalistę na skalę kraju i że twoje życie odmieni się z dniem ukończenia kursu to proszę – zastanów się dwa razy. Ukończenie kursu to pierwszy stopień do krętej drogi jaką przyjdzie ci jeszcze pokonać. Zdecydowanie łatwiej idzie się tym torem jeśli wiesz już co cię czeka. 

 

Jeśli to twoje absolutnie pierwsze kroki w danej dziedzinie, zanim zdecydujesz się na kurs, kup książkę spokrewnioną z tematyka kursu. Kup i przeczytaj w tydzień. Mniej więcej z taką intensywnością najprawdopodobniej będziesz pracować – to po pierwsze, po drugie może się okazać, że już w połowie porzucisz ten plan, po trzecie może się okazać, że ta książka będzie większym merytorycznym wsparciem, niż ten konkretny kurs. 

 

Jeśli pojawiają się liczne gwarancje, które mogą budzić wątpliwości, a które przy okazji stają się głównym triggerem – powodem, dla którego chcesz zdecydować się na zakup – zapytaj ludzi. Niech ludź odpowie. Wrzuć zapytanie w sieć. Zapytaj internety, czy ktos może ci potwierdzić, że kurs taki i siaki rzeczywiście gwarantuje zatrudnienie, jednorożce, różową watę cukrową i lukier, tony lukru. Szybko zweryfikujesz stan rzeczy. Jeśli bowiem komunikat głosi iż zatrudnienie gwarantowane, wystarczy że znajdziesz jedną osobę, która z tym scenariuszem się nie skleja, jedna wystarczy, aby się przekonać że coś tu nie gra, 10 to już anomalia grupowa, natomiast każda kolejna zwyżka powoduje wyraźny defekt taktyki informacyjnej. Kto pyta internety ten …. ten …. dostaje odpowiedzi 🙂 O!

Gdy klamka zapadła

Pamiętaj, że z każdej sytuacji jest wyjście. 

W pierwszej linii przeszukaj swoje archiwa i wyłów z nich wszystkie dokumenty, regulaminy, umowy, postanowienia, również te dostępne tylko na www. Przeczytaj je. No jak nie wtedy, to chociaż teraz :P. Spoko byłam tam, to o mnie – nie oceniam.

Pamiętaj, że jako konsument masz prawo 14-dniowego odstąpienia od umowy bez podawania powodu – po prostu, dziękuję odstępuję od umowy, miłego dnia, do widzenia, jak dzieci? Z kulturą i po ludzku.

Pamiętaj, że masz prawo reklamować wadliwy produkt w tym taki, który nie spełnia twoich oczekiwań, który ma wyraźne wady, takie jak widoczne zaniechania organizacyjne utrudniające tobie proces nauki, wady techniczne, problemy serwisu, brak dostępności witryny i niski poziom merytoryczny, a także niezgodność faktycznej zawartości kursu z przedstawioną tobie wcześniej ofertą. Tutaj jest pewien problem natury czasowej, trudno nam ocenić czy będziemy zadowoleni z kursu jeszcze przed jego ukończeniem, zanim dojedziemy do końca – ale jednak, jeśli mam wątpliwości, nie jestem zadowolona, czy zadowolony to mam prawo zgłosić swoje zastrzeżenia, czy nawet zareklamować kurs. Nie zawsze regulamin kursofirmy jest tutaj wykładnią ostateczną.

 Jeśli staniesz pod ścianą spójrz na piramidę

https://www.uokik.gov.pl/sprawy_indywidualne.php

Skonsultuj swoja sprawę (znając już jej szczegóły) na infolinii konsumenckiej.

W dalszej linii udaj się do rzecznika praw konsumenta (odpowiedni ze względu na rejon). Czasami już ten krok brzmi na tyle poważnie, że udaje się sporo rzeczy wyprostować, firmy stają się bardziej skore do równoprawnej komunikacji no i po tygodniach przerzucania z działu do działu, od osoby do osoby (tak, to celowe działanie, skalkulowane na dezorientację i zaniechanie) zyskujemy dedykowany kanał komunikacji rzecznik – kursfirma.

Warto wyczerpać te kroki zanim zdecydujemy się rozwiązać sprawę na drodzę sądowej. Tak, niby takie eldorado, łąka zadowolenia, sukces, dobrobyt i szczęście, a jednak do sądu trafia tego całkiem sporo.

Co jeszcze możesz zrobić?

Możesz zapytać internety i nie bój się tego. No dobra, najpierw się bój, a później się złam i się obnaż we własnym interesie :). Zapytaj internety jakie mają doświadczenia z tym konkretnym kursem i tą konkretna firmą, być może już ktoś przechodził podobną drogę i jestem pewna, że wesprze cię swoja wiedzą.

Eldorado w IT

Zewsząd bombardują mnie informacje jakoby branża IT była w kwiecie rozwoju. Ciągły flow, drzwi obrotowe rozgrzane do czerwoności, ludzie wchodzą i wychodzą, zatrzęsienie ofert i nadal niedosyt rynku wielkości kanionu. Bzdura! Nic z tych rzeczy. Rynek już od dawna jest na tyle wysycony, że nie można tutaj mówić o żadnej utrzymującej się tendencji. Rynek się wysycił i to znaczny czas temu. Zjadł, wypluł, teraz powoli trawi, Zostało miejsce na deserek. I już jest spokojniutko. Pojawiają się wprawdzie rzuty na taśmę, ale nie jest to stała tendencja, to jest zwykła loteria.

Poznałam wiele historii kobiet, które nęcone wizjami rzeczywistości szybkiego przebranżowienia z gwarancją zatrudnienia zdecydowały się podjąć wyzwanie i wydać te naście tysięcy (umówmy się – to jest majątek) na kurs, który nie dość, że zrobi z nich wymiataczy w dziedzinie, w której teraz w najlepszym wypadku raczkują, to jeszcze gwarantuje im zatrudnienie. No bajka, żyć nie umierać. Brać póki gorące, no i jeszcze rabacik, ale tylko do jutra… I te historie są nierzadko dramatyczne. Nie podejrzewałam jak bardzo, bo na taki krok jak przebranżowienie rzadko decydują się ludzie w akcie nudy, “nie mam co robić, hajs stygnie na stole, a może tak kursik za 20 koła…”, no nie, nie tak. Na takie zmiany decydują się ludzie, którzy ich potrzebują. Czasami desperacko. Ludzie, którzy stoją przed trudnymi życiowymi wyborami i tak ludzie, ludzie, ale słuchajcie. Mówimy tu o matkach…. Kobietach, które już stają na rzęsach, żeby dać ze wszystkim radę, nie ma na świecie drugiego takiego stworzenia jak matka. Matka to jest godzilla, niezniszczalna, na pełnych obrotach, zawsze myśląca miesiąc do przodu z zawiasami do lat trzech, zawsze stawiająca na pierwszym miejscu dobro rodziny i zawsze żyjąca w poczuciu, że trzeba więcej i lepiej i wiecie co, złamały mnie te historie – zwyczajnie. Ja nie rozumiem, rozumiem dlaczego decydujemy się rzucić wszystko na szalę dobrobytu, gdy kończą się wyjścia awaryjne lub gdy zwyczajnie możemy sprawić, że życie naszej rodziny będzie lepsze, nie rozumiem natomiast jak można targetować tak brutalnie swoją ofertę i z takim nieludzkim wręcz wyrachowaniem nabijać ludzi, tych ludzi w butelkę. Poniosło mnie, ale dziewczyny, zastanówcie się dwa razy, czy warto stawiać wszystko na jedną kartę – tyle w temacie.

Słów kilka o motywacji

Przy okazji pisania tego przydługiego tekstu wielokrotnie różnego rodzaju podmioty dopytywały mnie o moje motywacje.

W trakcie poszukiwań osób, które chciałaby się podzielić swoimi kursowymi historiami trafiałam w różne miejsca, na różne strony, grupy. Ułamek z miejsc, do których pisałam zdecydował się na publikację mojego mini poszukiwania. Możliwe, że piszę po polsku ułomnie i nieskładnie, wiem jak naszprycowany literówkami i błędami jest prawdopodobnie ten tekst, ale możliwe także, że przepływ takich informacji nie jest na rękę obiektom witrualnym, które po ludzku zarabiają na ich reklamowaniu. Taki lajf. Przychód broni przychód, interes się kręci.

Jednak motywacja – moja motywacją jest uświadomienie zwłaszcza młodym mamą, że decyzje podejmowane pod wpływem impulsu i na podstawie chwytów marketingowych mogą je kosztować o wiele więcej niż te kilka czy kilkanaście tysięcy. Pół roku nerwów dla zdrowego człowieka to sporo, pół roku nerwów dla matki małego dziecka, to dawka która uderza w dwie osoby jednocześnie. Decyzja, o tym czy dochodzić swoich praw w przypadku tych kobiet jest często decyzją czysto ENERGETYCZNĄ. Oznacza to, że nie są w stanie podjąć takiego wysiłku energetycznego, czasowego, aby doprowadzić te sprawy do końca i konsekwentnie trzymać się swojego na przekór dobrze zorganizowanej siatce ochrony interesów kurso-firmy. Apeluję więc, znając kilka nieciekawych historii o to, by się chwilę zastanowić, by potraktować te rzeczy tak, jak wszystko czego dziś doświadczamy w przestrzeni konsumenckiej, jak możliwy choć niepotwierdzony scenariusz. Po prostu uważajmy.

Jeśli dobrnąłeś, dobrnęłaś ze mną do końca, znasz miejsca i osoby które mogą potrzebować takiego lekkiego otrzeźwienia – proszę udostępnij im ten wpis. Być może zmniejszy się ilość osób, które plują sobie w brodę. Ja osobiście wierzę w to, że kluczem jest zrównoważenie wpływu i na każde ileś tam komunikatów o fantastyczności kursów powinno być zrównoważone komunikatami i ich niefantastyczności. Dla bilansu percepcyjnego. Takżę tego, wysyłam w świat ten antyfantastyczny bilans końcowy.

Dziękuję wszystkim osób, które zdecydowały się podzielić ze mną swoimi historiami. Dziękuję za historie konsumentów, aa historie bardzo dzielnych Mam. Za głos zza drugiej strony kotary. Za perspektywę rekruterów i za nie zawsze łatwe do przyjęcia stanowiska osób zatrudnionych w firmach, o których piszemy.